czwartek, 25 lutego 2010

Polskie dziury Tobie Europo

W zimie apelowano do kierowców oraz pieszych, częściej oczywiście do tych pierwszych: nie musisz nie jedz!!! Apele skutkowały, wielu zmotoryzowanych odstawiło auta, wyglądając nadejścia WIOSNY czasu gdy spragnieni "wiatru we włosach" pojadą w nieznane. No i mamy WIOSNĘ czas samochodowych wypadów, wyjazdów dalszych i bliskich.

Jadą więc Ci spragnieni ruchu w to wymarzone wiosenne nieznane i rzeczywiście
WŁOS NA GŁOWIE STAJE, w uszach słyszą "ginące" amortyzatory, pękające opony, gnące się felgi... no bo jak ominąć coś czego ominąć się za nic nie da. Nie wiem jak opisać horror podróżowania, brakuje mi słów na pokazanie stanu POLSKICH a przecież już EUROPEJSKICH dróg!!! Marność naszych dróg pokazuje marność całokształtu,prawie wszystkiego co w tym naszym wspólnym europejskim nowym kształcie POLSKI oferujemy sobie i tym którzy do nas zawitali...

Powiecie że jestem niesprawiedliwy, przesadzam... NIE... tak jak ja sprawę widzę, opisują i odczuwają ją Ci co do nas ze STAREJ EUROPY przyjechali. Gdy zobaczyłem wyraz ich twarzy, trwogę w oczach, zrozumiałem że nadal jesteśmy na najbardziej szarym jej końcu!!! I tak przemierzanie "marsjańskich rowów" polskich dróg spowodowało to smutne podsumowanie.

Adam Bończa-Pióro
(z drogi łączącej Lubań z autostradą A-4)




Ostatni czwartek lutego

poniedziałek, 22 lutego 2010

Góry w pięciu odsłonach




GÓRY W PIĘCIU ODSŁONACH

EWA ANDRZEJEWSKA, JANINA HOBGARSKA, JANUSZ NOWACKI,
STANISŁAW J.WOŚ, WOJCIECH ZAWADZKI

O Mieczysławie Karłowiczu, jego muzycznej twórczości i tragicznej śmierci w Tatrach w trakcie fotograficznej wyprawy szczególnie pamiętają fotografowie. Trzy wielkie pasje, jakim oddany był ten znakomity kompozytor: muzyka, góry i fotografia, łączą się bowiem często ze sobą także i w przypadku innych artystów. Jednym z nich jest Janusz Nowacki - fotograf zafascynowany muzyką i górskim pejzażem - który co roku jesienią organizuje w Tatrach plenery dla fotografów. W ich trakcie wśród uczestników wciąż żywe jest wspomnienie Karłowicza, mimo że od jego śmierci minęło już właśnie 100 lat. Toteż na obecnej wystawie, poświęconej jego pamięci, zebrane zostały prace, których autorami są przede wszystkim zaprzyjaźnieni ze sobą fotografowie biorący udział w tych plenerach. Nie wszystkie jednak powstały podczas pobytów w Tatrach - część z nich to efekt wędrówek po Karkonoszach, „górach rodzinnych” dla trojga z tych autorów, mieszkających u ich stóp. Fotografia dlatego może tak dobrze łączy się z muzyką, że dźwięk jest naturalnym dopełnieniem niemego obrazu. Najsilniej przecież na emocje widza działają te z nich, które odwołują się do wyobraźni, sugerując obecność tego, czego na obrazach nie ma, wytwarzając zmysłowe, dojmujące poczucie braku. W pracach wszystkich autorów wystawy „Góry w pięciu odsłonach” słyszalna jest spoza kadru muzyka albo - nieodłączna od muzyki - cisza. Koncert, który wspólnie tworzą, złożony jest z bardzo różnych w formie i nastroju utworów. Każdy z fotografów zobaczył i usłyszał góry na swój własny sposób. Odkrywanie głosu gór, którym rozbrzmiewa przestrzeń, kiedy wędruje się po niej samotnie, to dla nich wszystkich istota misterium, jakim jest spotkanie sam na sam z tym osobnym światem, w którego potędze i majestacie wyczuwalna jest obecność Stwórcy.

Życie gór toczy się na fotografiach Ewy Andrzejewskiej wysoko ponad światem ludzi, na niedostępnych dla nich skalistych szczytach. Obserwator wydaje się tu przybyszem z innego, mniejszego świata, mającym niezwykłe szczęście podpatrzenia fascynujących akcji, które dzieją się między niebem a ziemią. To wielki, wspaniały spektakl, czasem zapierający dech w piersiach jednoczesną grozą i pięknem, kiedy indziej - zatopiony we mgle, melancholijny i pełen tajemniczego uroku… Rozgrywa się albo wśród potężnych grzmotów muzyki organowej - słychać w nich toccatę Bacha - albo w delikatnych jak krople deszczu brzmieniach koncertów Szopena.


fot. Ewa Andrzejewska

fot. Ewa Andrzejewska

fot. Ewa Andrzejewska


Janina Hobgarska patrzy na góry nie z ich wnętrza, ale z oddali, z dystansu lub – przeciwnie - skupiając się na detalach, kameralnych widokach zobaczonych z bliska. Widoczna na horyzoncie samotna góra, rysująca się wyraźnie w czystym powietrzu albo zasnuta obłokami, staje się symbolicznym obiektem tęsknoty do czegoś dalekiego i nieosiągalnego. W tle tych fotografii rozbrzmiewa pełna nostalgii melodia pieśni - Schuberta, Karłowicza. Z kolei miejsca pokazane w zbliżeniach są jak ze środka uroczyska, widzianego po raz pierwszy przez człowieka. Głos, który wydaje się dopełnieniem obrazu, to w ich przypadku cisza natury - zawierająca w sobie szelest traw na wietrze, plusk wody, brzęczenie owadów…

fot. Janina Hobgarska

Tematem przepięknej, długiej serii zdjęć Stanisława J. Wosia nie jest natura gór; fotograf nie zajmuje się jej zgłębianiem. Góry zostały tu pokazane jako szczególne miejsce - miejsce objawiania się niezwykłych, symbolicznych zjawisk tworzonych przez światło i mrok. Cokolwiek wydarza się w tym świecie, zapisane zostaje nie jako akcja dziejąca się w czasie, ale jako statyczny, hieratyczny niemal obraz. Każdy z nich to znak; wskazuje na tajemnicę ukrytą pod spodem rzeczywistości. Szczelina, pęknięcie, rozdarcie - w skałach lub na niebie - powtarza się jako forma znacząca, podobnie jak bliźniacza dwoistość: lustro bez lustra. Poprzez te fotografie zdaje się płynąć doskonała, zjawiskowa, zaczarowana muzyka Mozarta.

Całkiem inny jest cykl „Miejsce kamienia” Wojciecha Zawadzkiego. Lapidarny (od łacińskiego lapis - kamień) w formie, czysty i prosty w koncepcji. Za każdym razem znajdujący się na pierwszym planie wielki kamień, wydobyty z otoczenia padającym nań światłem, jaśnieje na tle innych kamieni. Wydaje się niemal żywą istotą ze swoją historią, która na naszych oczach dobiegła dostępnego naszej percepcji kresu. To swoisty „niedecydujący moment”: nie ten z samego centrum akcji, ale uchwycony wówczas, kiedy coś się już dokonało. Jego kamienność tożsama jest z milczeniem - niemożnością opowiedzenia własnego losu. W tych fotografiach brzmi cisza. Cisza, która jest odwróconym echem gwałtownych, rozgrywających się w huku i łoskocie procesów, jakie działy się w tym kamiennym świecie, zanim wszystko zastygło w obecnym kształcie.

fot. Wojciech Zawadzki
fot. Wojciech Zawadzki

fot. Wojciech Zawadzki


W wyborze górskich fotografii Janusza Nowackiego, wykonywanych w ciągu ostatnich dwudziestu lat, szczególnie wyrazisty charakter mają dwie serie: jedna - skupiona na widokach skalnych ścian, i druga - na obrazie nocnego rozgwieżdżonego nieba. Ta pierwsza emanuje ciszą, która jest milczeniem góry, będącej świadkiem wydarzeń w niezmiernie długim czasie, wielokrotnie przekraczającym skalę ludzkiego życia. Ta druga, obrazująca drogę gwiazd na nocnym niebie, nazwana przez autora „kosmiczną partyturą”, sugeruje graficzny zapis legendarnej „muzyki sfer”: dźwięków wydawanych przez gwiazdy w trakcie ich obrotów w przestrzeni kosmosu. Góry, ze swoim czystym niebem, niezakłóconym światłami cywilizacji, stwarzają możliwość kontemplacji tych zawrotnych przestrzeni nad naszymi głowami i odnalezienia zupełnie nowej perspektywy wobec własnego życia. Tego sensu poszukuje na szczytach gór autor tych fotografii, przymierzając swoje własne istnienie do nieskończoności i wieczności.

fot. Janusz Nowacki

fot. Janusz Nowacki

fot. Janusz Nowacki

fot. Janusz Nowacki

fot. Janusz Nowacki


Elżbieta Łubowicz

Niedziela jakaś nie taka

Tęskniąc za górami i przyjaciółmi tam mieszkającymi, bez zapowiedzi
bez uprzedzania o swoim zamiarze, pojechałem... Szaro biaława czasami nawet już czarna droga, usiana dziurami slalomem pokonana. W górach słońce, z chmurami czającymi się na południowo zachodnim horyzoncie, PIĘKNIE... i tylko nie wyszły spotkania, niezapowiedziane wizyty nie doszły do skutku. Choć powstały zdjęcia odchodzącej zimy nie wykonałem najważniejszego, nie odwiedziłem tych za którymi serce tęskniło.

W Przesiece w towarzystwie jedynej osoby którą "nakryłem" w domu wypiłem dobrą
herbatę i pełen sprzecznych odczuć, zaplątany we własne myśli wróciłem do mojego
miasta. Niespodzianka, którą chciałem znajomym zrobić - nie udała się i chyba
poniosłem "małą klęskę". Jedyny plus tej wycieczki to chwile w drodze, oglądane
przestrzenie, choć ciągle wstrętnie białe, to jednak przestrzenie których tak brakuje w ciasnocie miasta, codziennego mojego towarzysza.

Adam Bończa-Pióro "Karczma pod Kogutem" autostrada A-4 21.02.2010



środa, 17 lutego 2010

17 lutego

List z Karpacza do Jacka J. - czyli zasłonimy babci domek cały

Drogi Jacku!

Ja, Jeleniogórzanin, byłem dziś w Karpaczu, aby wraz z licznymi turystami z Polski pospacerować główną ulicą miasta.

Wróciłem pełen zachwytu. Z jaką gorliwością miejscowi kupcy i restauratorzy zachwalają swoje towary i lokale! Przyznaję, że w niewielu polskich kurortach widuję taki zapał w przyciąganiu uwagi gości. Każdy kawałek muru, każda sztacheta w płocie, każdy dach czy witryna - wszystko pokryte jest napisami i znakami. Sąsiad zrobił duży szyld? To ja zrobię większy - zdają się krzyczeć połacie gustownej blachy czy sklejki.

Na każdym kroku widać to, z czego my, Polacy jesteśmy tak dumni - indywidualizm. Sklep obok ma szyld zielony - to my zrobimy czerwony... i dodamy takie... coś tam. I zrobimy to INNYMI literkami. I jeszcze wypiszemy wszystko, co nam zalega na półkach... i jeszcze powiesimy to WYŻEJ niż tamci, bo nas też muszą zobaczyć przechodnie... I umieścimy takie
świecące coś, i żeby błyszczało, migało, i było kolorowe. Cóż za inwencja!
Nie na darmo mówią, że Polak potrafi, w końcu jesteśmy znani z przedsiębiorczości, prawda?

Z uznaniem kiwałem głową widząc, jak naród równo zasłania wszystko co niemieckie i stare. Nieopisany zapał w zasłanianiu teutońskiej architektury z pewnością znalazłby uznanie u wielu narodowców. Nie mówiąc o stawianiu nowych - NASZYCH, przepięknych budynków, nierzadko nawiązujących do podhalańskiej tradycji. Bo przecież nawet dziecko wie, że jak się jedzie w
góry, to muszą tam być górale, a jak górale, to i oscypki, i ciupaga,i sweter z podobno owczej wełny, i jeszcze pizza po góralsku. Sądzę, że to olbrzymie niedopatrzenie, że przez dziesięciolecia Karkonosze obywały się bez góralszczyzny.

Tak, Jacku. Trzeba się powoływać na tradycję, na naszych dziadów. Dlatego robimy to, co potrafimy najlepiej - dziadostwo.

Pozdrawiam - Wojtek M.


fot. Wojciech Miatkowski

Warsztaty dawnych technik fotograficznych : cyjanotypia


Pamięć Grzybka

Pamięć Miasta

Już nie stoją


środa, 3 lutego 2010

Sopot pamięta

Po wystawie




Konrad Przezdzięk o wystawie Wojtka Zawadzkiego, kończącej projekt Jelenia Góra. Pamięć Miasta w gościnnej Książnicy Karkonoskiej.

Małe katastrofy cywilizacji” – to tytuł otwartej dziś wystawy fotografii Wojciecha Zawadzkiego wieńczącej cykl poświęcony pracom wąskiej grupy artystów zachowujących obrazy z naszego miasta na tradycyjnej substancji światłoczułej.
Witany przez dyrektora Książnicy Karkonoskiej Marcina Zawiłę autor (to już druga jego wystawa w tym roku), nie pokazał zdjęć najnowszych. Prace przedstawiające zniszczone ogródki działkowe kolejarzy przy ulicy Krakowskiej, pochodzące z lat 2004 – 2005, są jednak bardzo aktualną ilustracją socjologicznego problemu zarzucania niemal stereotypowego „hobby” wielu Polaków: uprawy i wypoczynku na działkach.


Tych wzorowo zagospodarowanych ogródków jest coraz mniej. Opuszczonych i zniszczonych przybywa – z różnych przyczyn, czy to naturalnych, czy też mentalnych. W pogoni za uciekającym czasem działkowa beztroska wydaje się dziś wielu ludziom anachronizmem.
Świetnie udokumentował to Wojciech Zawadzki, który – chadzając w okolice Krakowskiej z psem – zauważał, że z miesiąca na miesiąc ubywa samochodów na przydziałkowym parkingu, a działki stają się przejmującą pustynią. – Wziął aparat i zaczął robić zdjęcia – mówił Jacek Jaśko, inicjator projektu „Pamięć miasta”.

Zauważył przy okazji, że Jelenia Góra to nie tylko ulice centrum i plac Ratuszowy, lecz także inne miejsca przepełnione urokiem i ukrytym znaczeniem. Niektóre zdjęcia W. Zawadzki z rozpędu podpisał „Ulica Kamienna”. Takiej w Jeleniej Górze nie ma, ma powstać za to cykl fotografii przedstawiających rzekę Kamienną, nad którym pracuje autor obecnie.

Działki na zdjęciach Wojciecha Zawadzkiego pełne są duchów przeszłości. Opuszczone miejsca, jeszcze lat temu kilkanaście tętniły życiem. Działkowicze budowali solidne altanki, spędzali tam wakacje, a plony pozyskane z upraw stanowiły niejednokrotnie podstawę domowego menu, zwłaszcza w okresie mizerii zaopatrzeniowej w sklepach. Na działkach hodowało się prosiaki i kury. Urządzało się dożynki i inne imprezy. Dziś tego już nie ma. Pozostało echo odbijające się od gruzów sfotografowanych przez autora wystawy.

Dokument to o tyle fascynujący, że tereny te przeznaczone są na zabudowę domkami jednorodzinnymi. Kto wie, czy za kilka lat zdjęcia Wojciecha Zawadzkiego nie nabiorą wartości archiwalnej, a miejsca, które uwiecznił na swoich pracach, będą wyglądały już zupełnie inaczej.

„Małe katastrofy cywilizacji” to ostatnia z cyklu pięciu wystaw wąskiego grona fotografików tradycjonalistów zaproszonych do projektu Jacka Jaśko „Pamięć miasta”. Jak podkreślił Wojciech Zawadzki, w jego pracach nie ma grama piksela. Podobnie było w przypadku dzieł Ewy Andrzejewskiej, Tomasza Mielecha, części prac Jacka Jaśko oraz Jerzego Wiklendta. Wystawa tego twórcy – ze zdjęciami Jeleniej Góry z 1958 roku – była zresztą najbardziej doniosłym i zdecydowanie najciekawszym wydarzeniem całego projektu.

Pozostaje wciąż niedosyt i świadomość, że bramy „Pamięci miasta” były zdecydowanie za wąskie. Zmieścili się tam tylko ci, którzy są stałymi bywalcami wystaw fotograficznych w naszym mieście. Zabrakło miejsca dla coraz większej rzeszy fotografików świetnie fotografujących Jelenią Górę, ale niekoniecznie wiernych fotografii tradycyjnej. Można mieć wrażenie, że zwłaszcza w przypadku takiej tematyki podział na zdjęcia cyfrowe i analogowe ma charakter zbyt restrykcyjny. Bo fotografia to po prostu fotografia – niezależnie od metody jej wykonania.

Pozostaje mieć nadzieję, że Książnica Karkonoska i jej Galeria Małych Form nie zapomną o kontynuowaniu przedsięwzięcia z młodszą obsadą w roli bohaterów.

Do przeczytania i oglądania na:
http://www.jelonka.com/news,single,init,article,25749
http://www.swiatobrazu.pl/wystawa-fotografii-wojciecha-zawadzkiego-19220.html

Moje wrocławskie Karkonosze

Tęsknię za przestrzenią, widokiem gór, ich wielkością. Teraz kiedy poducha śniegu pokryła moje ukochane miejsca w górach,one "złagodniały" opatulone miękkim całunem wyglądają bajkowo, niegroźnie. Wiem, że choć tak piękne to nadal lub jeszcze bardziej są niebezpieczne.

Tęsknię za tymi widokami za dreszczykiem emocji towarzyszącemu zimowej wędrówce.
Niestety nie mogę w tej chwili wyjechać,
być tam, odczuwać, podziwiać i napawać się, nie mogę, nie teraz...
Chodząc ulicami mojego miasta zaatakowanego i sparaliżowanego śnieżnym kataklizmem widzę GÓRY, moje Karkonosze.


Adam Bończa-Pióro 2.02.2010 Wrocław